Sprawa pani Joanny z Krakowa wstrząsnęła Polską. Kobieta, która nie złamała prawa, zażywając środek powodujący przerwanie ciąży, została potraktowana przez policję w sposób, który miał ją upokorzyć i odrzeć z godności, a dodatkowo zastraszyć nie tylko ją, ale też wszystkie inne kobiety w Polsce. Emocje społeczne mogą wybuchnąć.Jest w Polsce jedna grupa społeczna, która w sprawie wydarzeń z Krakowa milczy, zachowuje obojętność lub stara się relatywizować i rozwodnić problem – to politycy rządzącej formacji.
Pytani przez dziennikarzy o sprawę pani Joanny, zmieniają temat, udają, że nie znają tematu, atakują przedstawicieli mediów za próbę „upolitycznienia” lub obwiniają o całą sytuację samą kobietę. Sprawiają często wrażenie, jakby byli zupełnie głusi na społeczne emocje i pozbawieni elementarnej empatii.
Aborcja jest dla PiS wielkim politycznym problemem
Jednocześnie można zrozumieć, dlaczego politycy PiS wolą unikać tematu pani Joanny, podobnie jak uciekali od tematu pani Doroty, która zmarła w szpitalu w Nowym Targu, do czego mogło przyczynić się to, że lekarze nie zdecydowali się na terminację ciąży mimo wskazań medycznych.Kwestie aborcji i zdrowia reprodukcyjnego kobiet są bowiem wielkim problemem dla rządzącego obozu, zwłaszcza od czasu wyroku Trybunału Julii Przyłębskiej z 2020 roku, uznającego za niekonstytucyjną przesłankę embriopatologiczną przerywania ciąży. Mówiąc wprost: Trybunał uznał wtedy, że państwo ma prawo zmusić kobiety do donoszenia ciąży z chorobami uniemożliwiającymi noworodkowi przeżycie – nawet przy zastosowaniu całej współczesnej wiedzy medycznej – poza organizmem matki tygodnia, a często nawet doby. Trudno nazwać to inaczej niż torturowaniem kobiet.
Wyrok wyprowadził na ulice jedne z największych w historii Polski po 1989 roku protesty. PiS w żaden sposób nie potrafił na nie odpowiedzieć. Jarosław Kaczyński nagrał zupełnie kuriozalne wezwanie do obrony kościołów, skierowane do zwolenników rządzącego obozu, które skłaniało raczej do pytań, czy najważniejszy polityk w Polsce w ogóle ogarnia na elementarnym poziomie, co dzieje się w kraju.
Wyrok Trybunału Przyłębskiej spowodował chyba największe jednorazowe tąpnięcie w sondażowym poparciu dla PiS po 2015 roku. Obóz nigdy nie odrobił już tych strat. Próby tłumaczenia się przez rządzącą partię, że przecież to „niezależny Trybunał” podjął niezawiśle taką, a nie inną decyzję, tylko jeszcze bardziej rozwścieczały ludzi. Dzięki działaniom PiS Trybunał Przyłębskiej całkowicie stracił wiarygodność jako niezawisły sąd. Wszelkie jego działania szły więc na konto partii.Doniesienia z Nowogrodzkiej mówiły, że kierownictwo PiS doskonale zdaje sobie sprawę, że wyrok był błędem, ale jednocześnie rządząca partia nie była w stanie tego błędu naprawić – choćby przez przyjęcie ustawy prezydenta łagodzącej skutki wyroku. Partia bała się najpewniej reakcji na osłabienie wyroku TK najbardziej fundamentalistycznej części Kościoła katolickiego, z którą utrzymuje polityczny sojusz, buntu we własnych szeregach oraz reakcji niewielkiego, lecz bardzo głośnego i dobrze zorganizowanego ultrakonserwatywnego elektoratu, który w razie czego może przenieść swoje poparcie do Konfederacji.Niestety, dla PiS sprawa wyroku ciągle wraca, a wraz z nią – groźba kryzysu politycznego. PiS wyraźnie boi się związanego z tym ryzyka, co najlepiej pokazuje reakcja Kaczyńskiego na sprawę z Nowego Targu. Prezes PiS miał mobilizować swoich polityków, by „dawali odpór kłamstwom” mediów i polityków opozycji, wiążących zgony kobiet na oddziałach położniczych z wyrokiem TK.
„Kobiety zawsze umierały przy porodzie”
Problem w tym, że „dając odpór”, wielu polityków jeszcze bardziej pogrąża siebie i partię. Pokazał to najbardziej wyraźnie wywiad ministra Henryka Kowalczyka dla TVN24. Członek Rady Ministrów dał w nim wyjątkowy popis braku wrażliwości, arogancji, poczucia wyższości, lekceważenia dla praw, zdrowia i bezpieczeństwa kobiet.
Odnosząc się do takich przypadków, jak śmierć z Nowego Targu, Kowalczyk zaczął przekonywać, że „kobiety zawsze umierały przy porodach” i obecne przepisy dotyczące warunków przerywania ciąży nie mają z tym nic wspólnego. Postulaty ich zmiany w celu ratowania życia kobiet porównał do postulatów zakazania transportu samochodowego, bo ludzie giną w wypadkach. Jest to argument z repertuaru Janusza Korwina-Mikkego, ale nawet korwiniści czuliby się nim zażenowani. Gdyby ktoś im przytoczył podobne słowa swojego idola, tłumaczyliby – jak zwykle – że po pierwsze słowa zostały wyrwane z kontekstu, a po drugie, że chodzi przecież o niższe podatki.Kowalczyk – co jest już zupełnie zdumiewające – nie był w stanie powiedzieć choćby jednego zdania, które sygnalizowałoby współczucie wobec pani Joanny. Atakował za to wielokrotnie dziennikarkę, że w ogóle podejmuje ten temat, sugerując, że TVN robi to wyłącznie po to, by uderzyć w PiS, a pani Joanna daje się politycznie wykorzystywać. Właściwie jego wywiad opozycja mogłaby puszczać w trakcie kampanii zamiast swoich spotów: nietrudno uwierzyć, że przekona on kogoś, kto zastanawiał się, czy nie zagłosować przeciw PiS.
Kowalczyk nie był jedynym politykiem PiS wypowiadającym się w podobny sposób. Marek Suski stwierdził, że Polska ma jedne z najbardziej liberalnych przepisów dotyczących aborcji na świecie – co zakrawa na nieśmieszny, ponury żart. Z kolei podlegająca ministrowi Mariuszowi Kamińskiemu policja – w odpowiedzi na dziennikarskie doniesienia o sprawie z Krakowa – opublikowała zupełnie zdumiewający komunikat, ujawniający intymne szczegóły na temat pani Joanny i próbujący obwinić kobietę za całe zamieszanie.
PiS łamie własną niepisaną umowę
Sprawa z Krakowa nie ma bezpośrednio wiele wspólnego z wyrokiem Trybunału Przyłębskiej z 2020 roku. Choć można się zastanawiać, czy policja zachowałaby się tak, jak się zachowała, gdyby nie miała sygnałów z góry, że warto „wykazać” się przed czynnikami politycznymi w walce z aborcją. Incydent może jednak bardzo zaszkodzić PiS, jeśli zostanie uznany za złamanie przez partię nieformalnej umowy w sprawie aborcji, jaką cała polska konserwatywna prawica oferowała społeczeństwu.Antyaborcyjny radykalizm polskiej prawicy zawsze bowiem równoważyła cicha, cyniczna hipokryzja. Najlepiej wyraża ją wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego z czerwca. Prezes powiedział wtedy, że przecież „niemalże na każdym rogu w Warszawie i w wielu różnych miejscach można załatwić (aborcję) i nikt tego nie zwalcza” – nie ma więc co przesadzać z oburzaniem się na obowiązujące prawo.
Prawica z jednej strony wprowadza skrajnie restrykcyjne zakazy dotyczące aborcji, z drugiej – puszcza oko do elektoratu i wydaje się mu obiecywać, że nie będzie ich specjalnie surowo egzekwować. Prawo sobie, praktyka społeczna sobie. Zwłaszcza kobiety z klasy średniej, dysponujące środkami i znajomościami, by zorganizować sobie aborcję w Polsce albo wyjechać na Słowację, nie mają się czym martwić.
Historia pani Joanny pokazuje jednak, że państwo rządzone przez PiS nie wywiązuje się z tej umowy. Że jednak „zwalcza” kobietę, która zupełnie legalnie dokonała terminacji ciąży, brutalnie ingerując przy okazji w jej intymność. To może wywołać wściekłość i dać nowe polityczne życie postulatom zmiany prawa w kierunku, który przyjęły praktycznie wszystkie państwa Unii Europejskiej poza Polską.
Jeśli PiS przegra, to także przez kobiety
Czy sprawy takie, jak ta z Nowego Targu i Krakowa, mogą znów wyprowadzić ludzi na ulice i zatopić PiS w wyborach? Na razie mamy wakacje, okres, gdy wyjątkowo trudno o wielkie społeczne mobilizacje. Dlatego w odpowiedzi na sprawę z Krakowa Donald Tusk zapowiedział swój „Marsz Miliona Serc” dopiero na październik – choć do tego czasu emocje mogą opaść. Wszyscy jesteśmy już zmęczeni kolejnymi nadużyciami ze strony władzy i reagujemy na nie z coraz większą obojętnością. Jeśli jednak PiS dalej będzie mówił o problemach kobiet językiem ministra Kowalczyka, jeśli wydarzy się kolejna tragedia jak w Nowym Targu albo podobny incydent jak w Krakowie, to mimo letnich miesięcy emocje społeczne znów mogą wybuchnąć.
Jedno jest pewne: jeśli PiS straci jesienią władzę, to przyszli historycy będą lokować przełomowy moment prowadzący do upadku tej partii w wyroku Trybunału Przyłębskiej. Jeśli PiS przegra, to nie tylko z powodu aborcji. Ale stosunek tej partii do kobiet i ich praw – lekceważący, skrajnie zideologizowany, pozbawiony empatii, pełen hipokryzji – znajdzie się z pewnością w pierwszej dziesiątce powodów, dla których może niedługo pożegnać się z władzą.
źródło: wp.pl
Dodaj komentarz