Jeśli PiS wprowadzając dwa i pół roku temu „aptekę dla aptekarza” zakładał, że aptek będzie w naszym kraju mniej, to dokładnie tak się stało. W zeszłym roku z mapy Polski zniknęły 533 takie placówki. Rok wcześniej ubyło ich 438. Ale to niekoniecznie zła wiadomość.
Apteka dla aptekarza to reforma prawa farmaceutycznego z czerwca 2017 roku. Spowodowała ona, że zakładanie nowych aptek stało się znacznie trudniejsze. Prawo otwierania nowych aptek mają bowiem teraz tylko farmaceuci. Ale to nie wszystko. Ustawa dokładnie określa też, gdzie może powstać nowa apteka. Nie można jej otworzyć bliżej niż 500 metrów od już działającej.
Ponadto apteki nie mogą być rozmieszczone gęściej niż jedna na 3000 mieszkańców danej gminy. Warunek liczebności mieszkańców na jedną aptekę nie obowiązuje, jeżeli nowa apteka powstaje w odległości większej niż kilometr od najbliższej już funkcjonującej. Do tego jeszcze jeden farmaceuta może posiadać maksymalnie cztery apteki.
Przeciwnicy tych rozwiązań wskazywali, że nowelizacja doprowadzi do ograniczenia konkurencji, a co za tym idzie wzrostu cen leków nierefundowanych i spadku ich dostępności dla pacjentów. Tymczasem rząd mówił, że apteki sieciowe przejmują coraz większą część rynku, a na nowych przepisach skorzystają małe, rodzinne apteki, które przegrywają konkurencję z sieciówkami.
Kto miał rację w tym sporze? Sporo światła na sprawę rzuca trzecia edycja raportu firmy doradczej Grant Thornton „Rynek apteczny w Polsce”. Pierwszy wniosek, który rzuca się w oczy jest taki, że aptek ubywa. I to bardzo szybko. W zeszłym roku liczba aptek w Polsce spadła o 533, a rok wcześniej było to 438. W efekcie na koniec zeszłego roku było ich w Polsce 14181.
Jak wylicza Grant Thornton, dwa i pół roku po reformie zamykanych jest 60 aptek miesięcznie. Jest to mniej, niż w czasach przed reformą, kiedy zamykało się średnio 78 aptek miesięcznie. Jednak nie to zwraca uwagę. Bardziej to, jak bardzo spadł przyrost nowych aptek. Przed zmianami otwierało się ich 105 miesięcznie. Teraz – około 15. Efekt widać gołym okiem. Na cztery zamknięte apteki otwiera się jedna nowa.
Wiadomo więc, że aptek jest mniej. Czyli stało się dokładnie tak, jak przewidywali przeciwnicy ustawy. A co z cenami? Jak wylicza Grant Thornton, Polacy wydali w aptekach w 2019 roku 970 złotych na członka rodziny. Ta kwota stale rośnie, rok wcześniej było to 900 zł, a w 2017 r. – 857 zł. Czyli aptek jest mniej, a wydatki na leki rosną. Wydawałoby się, że to kolejny punkt dla przeciwników „aptek dla aptekarza”. Tyle że w latach poprzedzających reformę wydatki na leki rosły dokładnie w tym samym tempie. Czyli lekarstwa drożeją niezależnie od liczby aptek.
Ustawa może za to zlikwidować inną bolączkę aptek – a jest nią brak rąk do pracy. Obecnie na jedną aptekę przypada mniej niż dwóch farmaceutów. To z kolei może rodzić problemy z zapełnieniem grafiku pracy. Zwraca na to uwagę ekspert Grant Thornton Paweł Sobolak. – Obecna liczba aptek sprawia, że przeciętna apteka posiada bardzo duży udział kosztów stałych: najmu powierzchni i kosztów wynagrodzeń. Ponadto, ma za niską płynność, aby posiadać na stanie każdy lek i ponosi koszty nadgodzin wykwalifikowanego personelu – wskazuje.
– Zmniejszenie liczby aptek powinno przyczynić się do wydłużenia godzin pracy aptek, zwiększenia dostępu pacjentów do wysokiej jakości porad farmaceutycznych, niższego udziału kosztów najmu dla właścicieli aptek oraz wyższych wynagrodzeń farmaceutów, przy mniejszej liczbie przepracowanych nadgodzin – dodaje Sobolak.
źródło: money.pl
Dodaj komentarz