Jak rząd „wygasił” pandemię. „Poziom manipulacji i kłamstwa rodem z poprzedniej epoki”

wpis w: Zdrowie | 0

Oficjalnie w Polsce pandemii nie ma. Rząd chwali się, że mamy dziesięć razy mniej zakażeń niż za naszą zachodnią granicą. Tyle że dane są wyssane z palca i zaniżane dzięki urzędniczym sztuczkom.– Dla mnie to zwykłe kur**** – mówi Piotrek, 32-letni dziennikarz z Poznania.Od początku pandemii COVID-19 Piotr ograniczył wychodzenie z domu do niezbędnego minimum, a jeśli wychodził, to tylko w maseczce. Z komunikacji miejskiej przesiadł się do samochodu albo chodził pieszo. Unikał nie tylko dużych, ale jakichkolwiek zgromadzeń, a jego czujności nie uśpiły nawet kolejne zapewnienia rządzących, że „tego wirusa nie trzeba się już bać”.I nagle, przed dwoma tygodniami, trafiło również na niego – pierwsze zakażenie koronawirusem. Dwie kreski na obu aptecznych testach, zakupionych wcześniej „na czarną godzinę” nie pozostawiały wątpliwości. Podobnie jak czterdziestostopniowa gorączka, która przyszła chwilę później. Piotr przez kilka dni nie mógł się podnieść z łóżka, a jego narzeczona trafiła do szpitala, podali jej kroplówkę.– Przeszedłem COVID-19 naprawdę ciężko, jeszcze po blisko dwóch tygodniach miałem dodani wynik testu – wspomina Piotr. – I jeszcze jak leżałem, pomyślałem sobie, że trzeba to zgłosić, bo muszę być uwzględniony w oficjalnych statystykach.

Gdy był już w stanie zwlec się z łóżka, Piotr wyszukał w internecie numer rządowej infolinii, poświęconej COVID-19.

– Usłyszałem, że numer zaraz zostanie zamknięty i że już żadnych danych nie zbierają – wspomina. – Odesłano mnie do poznańskiego sanepidu, gdzie pani, która odebrała, naskoczyła na mnie, że jedyne dane, które zbierają, to dane z badań zleconych przez lekarzy rodzinnych. Mówiła przy tym tak, jakby to było oczywiste.

Dla Piotra nic nie było oczywiste. Pomysł wizyty u lekarza rodzinnego tylko po to, by potwierdzić test wykonany wcześniej w domu, wydał mu się absurdalny. Był zakażony i powinien się izolować a – jako samozatrudniony – nie potrzebował nawet zwolnienia lekarskiego.

W statystykach nie został uwzględniony.

– Jestem zły, bo moim zdaniem rządzący po prostu zaniżają statystyki dla własnej korzyści. To jest dla mnie skandal, zwykłe k***stwo – denerwuje się. – Efekt jest taki, że część ludzi wierzy, że mamy dziesięć razy mniej zakażeń niż w Niemczech i w ogóle nie chroni się przed wirusem. Ja sam przed covidem miałem remont, potrafiłem wjechać po cztery razy dziennie do Castoramy bez maseczki. Gdybym wiedział, w jaki sposób zbierane są dane, w życiu bym się tak nie zachował.
PiS „wygasza” pandemię

Oficjalnie pandemii w Polsce nie ma. Stan epidemii, który wprowadzono w Polsce 20 marca 2020 r., rząd zniósł 13 maja 2022 r., tłumacząc to „zmniejszeniem gwałtownego rozprzestrzeniania się zakażeń i liczby osób hospitalizowanych”. Wcześniej, 28 marca, zniósł obowiązek noszenia maseczek oraz izolacji chorych na COVID-19 i ich domowników, podobnie jak obowiązek kwarantanny dla osób wjeżdżających do Polski.

Zniesienie obostrzeń było zresztą de facto usankcjonowaniem stanu faktycznego, jako że Polacy maseczek i tak nie nosili, a służby nie były w stanie sprawdzić, czy chorzy rzeczywiście przestrzegają obowiązku izolacji.Wraz z „końcem pandemii” skończyły się również masowe testy na koronawirusa. Wcześniej skierowanie na bezpłatny test w rozsianych po całej Polsce laboratoriach, aptekach i mobilnych punkach wymazowych można było dostać od ręki, za pośrednictwem tzw. Internetowego Konta Pacjenta. Od wystawienia skierowania do otrzymania wyniku rzadko mijało więcej niż kilka godzin.

Po 1 kwietnia bezpłatny test zrobimy wyłącznie u lekarza podstawowej opieki zdrowotnej (POZ). I tylko takie testy są uwzględniane w oficjalnych statystykach.

– Trzeba udać się do lekarza, prywatnych zgłoszeń nie przyjmujemy – słyszę, gdy dzwonię jako chory na COVID-19 do Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Warszawie. – Takie testy, które są wykonane przez pana własnoręcznie, nie są uznawane za wiarygodne. One muszą być zrobione przez lekarza albo pracownika laboratorium.

Grzesiowski: „To wstrząsające”

Doktor Paweł Grzesiowski, ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. zagrożeń epidemicznych, jest wstrząśnięty.

– Przepraszam, ale jeśli jeden urząd kwestionuje to, co inny dopuścił, to jest to kuriozalne – nie kryje wzburzenia. – Wszystkie testy sprzedawane w aptekach posiadają rejestracje, są atestowane i jest to ta sama technologia, której używają lekarze. To jest właśnie największy błąd systemowy, władza nie ufa pacjentowi i samodzielnie wykonany test nie może być wpisany do statystyki, mimo że inspekcja farmaceutyczna nadzoruje jakość testów dostępnych w aptekach.

Jak wynika z danych firmy PEX PharmaSequence, która bada rynek farmaceutyczny i sektor ochrony zdrowia, 10 sierpnia apteki sprzedały 39,2 tys. testów antygenowych na koronawirusa. Liczba sprzedanych testów rośnie. O ile na początku lipca łączna liczba sprzedanych testów w ciągu ostatniego tygodnia oscylowała wokół 70 tys., o tyle na początku sierpnia było to już niemal 250 tys.

Żaden z tych testów nie trafił jednak do oficjalnych statystyk. 10 sierpnia – a więc tego samego dnia, kiedy PEX PharmaSequence informowała o niemal 40 tys. sprzedanych testów – Ministerstwo Zdrowia podało własne liczby. Wynika z nich, że „oficjalnie” przeprowadzono zaledwie 12,2 tys. testów – mniej niż jedną trzecią liczby, którą sprzedano w aptekach. To dane od lekarzy POZ, ze szpitali i szczątkowe dane z sanepidów.– Większość testów ląduje w szarej czy nawet czarnej strefie, bo nikt ich nie rejestruje – mówi Grzesiowski. – To oczywiste, że w takiej sytuacji zakażeń w oficjalnych statystykach będzie mniej. Tylko że my, lekarze, mamy poczucie, że to jest celowe. Władza postanowiła „wygasić” pandemię. I za tym poszły bardzo konkretne działania systemu testowania. Wszyscy widzą, że pandemia przybiera na sile, ale cyfry mówią co innego. Tymczasem rząd nie prostuje tego, że dane są niedoszacowane.W dniu, w którym rozmawiamy, minister zdrowia Adam Niedzielski uspokajał Polaków na konferencji prasowej, że koronawirusa nie muszą się bać. Jak tłumaczył, „przez ostatnie dwa miesiące mieliśmy do czynienia z dynamicznymi wzrostami liczby zakażeń”, ale od dwóch dni „widać wyraźnie, że ten proces wyhamował. Apogeum zakażeń oszacował na „3,5-4 tys. przypadków zakażeń dziennie”.

W tym samym dniu Niemcy odnotowali niemal 46 tys. nowych chorych dziennie.

– Inaczej brzmi 3 tys. niż 50 tys., prawda? – ironizuje Grzesiowski. – Propagandowo to się znakomicie sprzedaje. Zobaczcie, zgniły Zachód ma kilkadziesiąt tysięcy nowych zakażeń, a my tylko 3 tys. Tylko że cały świadomy naród wie, że to dane fałszywe. To jeszcze bardziej niszczy zaufanie do oficjalnych statystyk, do władz. To jest po prostu żart.
Lekarz POZ: „Nigdy nie dostaliśmy testów”

Skoro testy na koronawirusa mogą robić tylko lekarze rodzinni, postanowiłem odezwać się właśnie do nich. Na facebookowych grupach dla lekarzy opublikowałem ogłoszenie, że szukam relacji lekarzy POZ, którzy przeprowadzają testy.

Odezwał się do mnie Rafał Łakomiec, jak sam o sobie pisze: „młody lekarz bez specjalizacji, który pracował w POZ w większym mieście na Śląsku po stażu podyplomowym od grudnia 2021 do czerwca 2022 r.”.

„W sumie rzecz jest prosta” – stwierdza w przesłanym mailu. „W kwietniu nie było już możliwości zlecania bezpłatnych dla pacjenta testów PCR, na które materiał pobierano w tzw. punktach wymazowych po podaniu numeru zlecenia. W efekcie wczesny, łagodny czy skąpoobjawowy (rzekomo bezobjawowy) COVID-19 był już nie do odróżnienia od innych infekcji wirusowych o zbieżnym spektrum objawów klinicznych”.

Zgodnie ze zmianami od kwietnia przychodnia powinna zamówić – również bezpłatne dla pacjenta – szybkie testy antygenowe do wstępnej diagnostyki z Agencji Rezerw Materiałowych. Problem w tym, że placówka, w której pracował Łakomiec, ich nie otrzymała. Podobnie zresztą jak leku molnupiravir, stosowanego u pacjentów zagrożonych ciężkim przebiegiem COVID-19 właśnie we wczesnej fazie infekcji.”Kiedy nie było leku, a potem również w praktyce dostępnej diagnostyki, nie mogłem im jakoś szczególnie pomagać… Ostatecznie pacjent mógł samodzielnie zakupić i wykonać sobie test w aptece czy innym miejscu. Większość pacjentów nie jest zbyt majętna i oczywiście skończyło się to tym, że przestano wpisywać kody rozpoznań COVID-19 z braku odpowiednich badań” – tłumaczy lekarz.

Jego zdaniem z puntu widzenia polityki zdrowotnej państwa masowe testowanie samo w sobie „nie ma większego znaczenia”, jeśli brakuje „możliwości czy woli kontroli zakażeń”. I powtarza: to, co zrobiono na wiosnę, to tylko kolejna, nie do końca przemyślana decyzja podjęta „najprawdopodobniej pod wpływem nacisków politycznych”.

„POZ nie dostaje testów w ogóle lub w niedostatecznej liczbie, a nie wszyscy pacjenci kupują je sobie sami. Liczba zakażonych jest więc grubo niedoszacowana. Nie jestem pewien, jak wygląda to w warunkach szpitalnych, ale tam z reguły będą już tylko diagnozowani pacjenci w stanie średniociężkim i ciężkim. Obecnie najwiarygodniejsza jest wyłącznie śmierć z powodu COVID-19, o ile zmarłemu, który miał objawy infekcji dróg oddechowych, wykona się wcześniej test” – podsumowuje.
Szpitale nie mają infrastruktury. „Zaczyna się dramat”

Zdaniem Grzesiowskiego nawet w szpitalu nie można być jednak pewnym, że test na koronawirusa rzeczywiście zostanie wykonany. I tłumaczy: lekarze izby przyjęć i dyrektorzy szpitali nie chcą testować przesiewowo pod kątem koronawirusa przyjmowanych pacjentów, ponieważ nie dysponują odpowiednim zapleczem izolacyjnym w przypadku wykrycia wirusa.

– Ostatnio dzwoni do mnie pielęgniarka z jednego z dużych miast i mówi: „Musimy wyłączyć pół oddziału, bo mamy pacjentów z COVID-19. Bo przyjęliśmy kogoś, kto zaczął chorować, informacja poszła do sanepidu, i następnego dnia mamy pół oddziału wyłączone z użytkowania”. A to oznacza, że oni nie wykonają kontraktu, bo muszą zablokować łóżka. I zaczyna się dramat.

Niektóre placówki wolą więc nie testować pacjentów i liczyć, że „jakoś to będzie”, niż izolować każdego zakażonego pacjenta. Problem w tym, że o ile ta ruletka działa, gdy było mało zakażeń, dziś szpitale, które nie izolują chorych, zamieniają się w ogniska epidemiczne.– Jak pan spojrzy na dane z Australii, ze Stanów, to tam jest bardzo dużo hospitalizacji. A u nas jest mało. I znowu ktoś mógłby powiedzieć: „Polacy są tacy odporni na COVID-19, bo nie lądują w szpitalach”. Otóż lądują, tylko ich się nie diagnozuje. Jak pan przyjmuje pacjenta z zawałem i nie zrobi mu pan testu, to on ma tylko zawał. A jakby pan mu zrobił test, to on miałby zawał w przebiegu COVID-19. I już byłby w bazie covid.
Dzieciątkowski: „Kłamstwo rodem z poprzedniej epoki”

– Wiemy, że nic nie wiemy – podsumowuje sytuację prof. Tomasz Dzieciątkowski. To drugi, obok Grzesiowskiego, słynny epidemiolog i głośny krytyk działań, czy raczej braku działań rządu wobec pandemii. – Wszystkie doniesienia ministerstwa na temat niewielkiej liczby zachorowań można włożyć między bajki. Na dobrą sprawę nie wiemy, ile mamy osób zakażonych.

Według Dzieciątkowskiego ministerstwo przystąpiło do „centralnego planowania i zarządzania pandemią” już w listopadzie 2020 r., kiedy to „położyło łapę” na danych cząstkowych, prezentowanych przez różne sanepidy. Utrudniło to weryfikowanie danych podawanych przez rząd, który zresztą od 16 kwietnia drastycznie je ograniczył – prezentując liczbę zakażonych nie codziennie, a co tydzień.– Jeśli dodamy do tego szumne, aczkolwiek całkowicie bezpodstawne zapewnienia ministerstwa, że społeczeństwo osiągnęło odporność zbiorową na poziomie 90 proc., można powiedzieć, że osiągnęliśmy poziom manipulacji i kłamstwa rodem z poprzedniej epoki – stwierdza gorzko epidemiolog.

– A przy tym gołym okiem widać, że zakażeń jest coraz więcej – zwracam uwagę. – Dlaczego akurat teraz, latem, kiedy jest dwadzieścia parę stopni i więcej, mamy wzrost zakażeń? Przecież od samego początku mówiliśmy, że wirus aktywuje się zimą – dopytuję.

– A kto tak mówi? – zbija mnie z tropu profesor. I prostuje: – To nie jest prawda. Szanowny panie, wirus się inaktywuje w temperaturze 65 stopni. Zanim on by się inaktywował, my byśmy inaktywowali się wcześniej. Mamy fale zachorowań także w Peru, Ekwadorze, Kalifornii czy Indiach, gdzie jest niesamowicie gorąco. Ten wirus nie wykazuje jak do tej pory sezonowości zachorowań. Owszem, pojawiają się kolejne fale, natomiast nie mają nic wspólnego z porami roku.
Rząd: „nie planuje powrotu do masowego testowania”

Udawanie, że pandemii nie ma, jest nie tylko niebezpieczne dla obywateli, ale i bardzo kosztowne. Testy na koronawirusa to w hurcie nie więcej niż kilka złotych za sztukę. Jeśli testujemy więcej pacjentów, zwiększamy szansę, że pozostaną w domu i nie będą zakażać innych, którzy mogliby przejść infekcję dużo gorzej i wymagać specjalistycznego leczenia.

– Nie mówiąc o tym, że mamy szybką diagnozę, wiemy, co pacjentowi jest, więc nie wydajemy pieniędzy na niepotrzebne antybiotyki czy inne leki – tłumaczy dr Grzesiowski. I dodaje: – Przecież ja muszę mieć test, żeby dać pacjentowi molnupiravir. Brak testu z natury skazuje go na brak leczenia.

Masowe testowanie zaleca Światowa Organizacja Zdrowia (WHO). Jeszcze na początku pandemii w 2020 r. dyrektor generalny WHO Tedros Ghebreyesus apelował do krajów na całym świecie, by „testowały, testowały i jeszcze raz testowały”.

– Nie będziecie w stanie walczyć z wirusem, jeśli nie będziecie wiedzieć, gdzie on jest – mówił na konferencji prasowej Ghebreyesus. – Znajdźcie, wyizolujcie, przetestujcie i wyleczcie każdego zakażonego, aby przerwać łańcuch transmisji covid. Każdy przypadek, który znajdziemy i wyleczymy, ogranicza rozprzestrzenianie się choroby.Podobne wnioski płyną z opublikowanych przez WHO w czerwcu zeszłego roku „Zaleceń dotyczących krajowych strategii testowania SARS-CoV-2”.

Mimo to jeszcze pod koniec lipca wiceminister zdrowia Waldemar Kraska zapowiadał, że ministerstwo nie planuje powrotu do masowego testowania. I powoływał się na rzekome wytyczne WHO.– Czy ministerstwo zrezygnowało z testów z powodów politycznych? A jaki może być inny powód? Bo merytorycznie jest to szalony błąd – odpowiada pytaniem na pytanie Grzesiowski. – Jeśli ktoś firmuje taką decyzję, to znaczy, że zaprzecza w sposób oczywisty nie tylko wiedzy, ale choćby wytycznym WHO. Powinniśmy mieć na każdym rogu punkt testowania. My to już przerabialiśmy i sprawa jest oczywista. Tylko tu trzeba woli poznania problemu, a nie udawania, że problemu nie ma.

Tymczasem koronawirus jest podstępny i wciąż ewoluuje. W obecnej, piątej albo szóstej fali (w zależności od tego, jak liczyć przebieg pandemii w Polsce) mamy do czynienia z wariantem omikrona BA.5, który jest bardziej zaraźliwy niż pierwotna postać mutacji Omikron. Eksperci ostrzegają, że subwariant BA. doskonale rozprzestrzenia się również na świeżym powietrzu, a pozbycie się pozytywnego wyniku testu trwa nawet kilkanaście dni.

– Jeśli wirus będzie kontynuował mutację w kierunku bardziej zjadliwych wariantów, to już za parę miesięcy możemy mieć falę, która nie będzie już tak łagodna. I wtedy szpitale zapełnią się znowu – ostrzega dr Grzesiowski.
Ministerstwo Zdrowia nie odpowiada

W piątek, 12 sierpnia wysłaliśmy pytania do Ministerstwa Zdrowia. Zadaliśmy sześć pytań:

Dlaczego sanepid nie uwzględnia w statystykach osób, które przebadały się samodzielnie testami aptecznymi?
Kto decyduje o budżecie, jaki przyznaje się lekarzom POZ na przeprowadzenie testów na koronawirusa i jak jest on wyliczany?
Czy to prawda, że infolinia do kontaktu z inspekcją sanitarną 22 250 01 15 będzie wygaszana i kiedy to się stanie?
Czy wobec kolejnej fali zakażeń rząd planuje przywrócić [powszechne] bezpłatne testy albo restrykcje covidowe?
Jakie działania podejmuje ministerstwo / sanepid, aby zachęcać ludzi do samoizolacji, noszenia maseczek i testowania się?
Na kiedy przewidziany jest kolejny program szczepień?

Do momentu publikacji tego artykułu nie dostaliśmy odpowiedzi.

źródło: onet.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *