Proboszcz parafii w Domostawie (woj. podkarpackie) twierdzi, że dwa mln zł, które w dniu przejścia na emeryturę przelał sobie z konta parafii, tak naprawdę należały do niego. Wierni mają jednak co do tego wątpliwości. Jak ujawniają, ksiądz miał kajecik, w którym zapisywał „dług” każdego, kto nie płacił na kościół i karał, jeśli ktoś go nie spłacał. „Chodził jak komornik” — komentują. Parafianie z Domostawy oskarżają proboszcza, że wzbogacił się na ich datkach. — Żądał 100 zł od każdej pracującej osoby w rodzinie — mówią
Mieszkańcy wsi twierdzą, że ksiądz zbierał na remont kościoła i długi parafii, chociaż dostał dotację
Ks. Konik zaprzecza oskarżeniom. Twierdzi, że dwa miliony złotych to jego prywatne oszczędności
Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu. Jeśli nie chcesz przegapić żadnych istotnych wiadomości — zapisz się na nasz newsletter
— Każdy pracujący musiał płacić 100 złotych na kościół. Jeśli rodziny nie było stać, proboszcz zapisywał w swoim kajeciku dług. Jeśli go nie spłacili, nie dopuścił do komunii, nie pochował ani nie ochrzcił — opowiadają parafianie w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.
Ks. Stanisław Konik protestuje: Trzeba było dyscyplinować się wzajemnie, żeby stworzyć bazę materialną parafii, ale sakramentu nikomu nie odmówiłem.
Dwa miliony na koncie księdza i notes z długami
W Domostawie i okolicznych miejscowościach wszyscy żyją sprawą księdza i tajemniczych dwóch milionów złotych. Jak mówią mieszkańcy wsi, wykupiono wszystkie gazety, w których były artykuły o proboszczu, a każdy z sąsiadów ma swoją teorię. I wszyscy jak jeden mąż nie chcą rozmawiać z dziennikarzami pod nazwiskiem. Wszyscy proszą o anonimowość.
Sugerują m.in., że ks. Stanisław Konik był kiedyś normalny, ale zmienił się po chorobie. – Na początku nie był taki pazerny. Później stale na coś trzeba było płacić. Wszystko było na cele kościoła. Po 100 złotych co roku. A w kościele nie ma wiaderka, wody, płynu. Sami to przynosimy. Kobiety mówiły, że jak na święta żarówki się spaliły, to zapytał: „Nie stać was kupić?” – mówi jedna z parafianek.
Wierni wspominają też o słynnym zeszycie, w którym ks. Stanisław Konik miał notować ich wpłaty i „długi”. Pieniądze miały być przekazywane proboszczowi do ręki lub w kopertach podpisanych imieniem i nazwiskiem. – Robił na tym niezły biznes. Później okazywało się, że ksiądz dostawał dofinansowania, które pokrywały praktycznie całość remontu — ujawnia mieszkaniec Domostawy.
Tymczasem parafianie musieli płacić 100 zł od każdej osoby w domu, która miała pracę. Do tego dochodziły dodatkowe „opłaty”, np. koperta na kolędę. Ksiądz nie robił wyjątków nawet dla uboższych rodzin. Gdy ktoś nie płacił, miał „dług”. A ten, jeśli nie został uregulowany, wykluczał z sakramentów.
„Za pieniądze wszystko dało się załatwić”
Sytuacja jest tym bardziej szokująca, że proboszcz wymagał uregulowania „należności” nawet wtedy, gdy ktoś prosił go o pochówek zmarłego właśnie bliskiego. – Pewien mężczyzna był bardzo chory. Natychmiast potrzebował księdza. Jego żona zadzwoniła do proboszcza, a on powiedział: „Poczekaj, zobaczę w kartotece, ile ty jesteś dłużna”. To było najważniejsze. Nie człowiek — mówi parafianin.Inny dodaje, że za pieniądze można było wszystko załatwić. Płaciło się za wydanie każdego dokumentu. – Te wszystkie opłaty i składki to wyłudzanie pieniędzy od ludzi. Chodzi u nas jak komornik – kwituje mieszkaniec Domostawy. Podobnie jak niektórzy parafianie z powodu proboszcza zrezygnował z udziału w mszy.
Mieszkańcy wsi wiedzą, że sami dopuścili do tej sytuacji. Ksiądz jednoosobowo decydował o pieniądzach i ich przeznaczeniu. Twierdzą też, że kuria nie reagowała na ich sygnały. Rzecznik kurii odmówił „Gazecie” udzielania jakichkolwiek informacji do czasu wyjaśnienia sprawy.
Skąd proboszcz miał tyle pieniędzy?
Mieszkańcy wsi, obok niejako wymuszanych datków, wspominają też o parafialnej działce, na której powstała droga S19. – Proboszcz ją sprzedał, ale myśmy pieniędzy nie widzieli. (…) Mówił, że 240 tysięcy złotych, ale spłacił długi parafialne – mówi jedna z kobiet. Ksiądz wciąż wspominał o „długach nie wiadomo skąd”.
Dodatkowo duchowny miał swoją drukarnię, w której wydawał książki. Pariafianie zastanawiają się, czy proboszcz nie chciał uciec od podatku i dlatego przekazał darowiznę na parafię, a potem sobie ją odebrał. Tłumaczenie o obligacjach nie przekonuje wiernych Domostawy i okolicznych miejscowości.s. Stanisław Konik w rozmowie z „Gazetą” wyjaśniał, jak dorobił się tak wielkiego majątku. Twierdzi, że przez 42 lata pracy bardzo dużo pieniędzy włożył w parafię. — Żeby cokolwiek zrobić, przez kilka lat jeździłem do Ameryki. Tam pracowałem jako ksiądz i dorabiałem na budowie – wspomina duchowny. Potem rozpoczął działalność wydawniczą, a potem nadszedł czas, gdy na akcjach czy obligacjach można było pomnażać pieniądze.
Dodatkowo ksiądz ma też półtora hektara pola aronii, maliny i borówki. – Z tego też co roku jest ładny grosz. Sam się dorobiłem tych dwóch milionów – mówi. Twierdzi, że gdy zaczął planować swoje odejście z końcem sierpnia, przelał pieniądze z własnego konta na konto parafii. — Chciałem kupić na parafię 4-letnie obligacje skarbowe. Pojechałem do banku i okazało się, że to nie jest możliwe. Przelałem więc środki z powrotem – tłumaczy.Proboszcz Domostawy zaprzecza, by odmówił jakiegokolwiek sakramentu za długi. Twierdzi też, że prosił o 100 zł od rodziny, a nie od osoby, a o skargach do biskupa nic nie wiedział. Mówi, że parafia stale była na minusie ze względu na inwestycje. Twierdzi też, że w księgach parafialnych jest dokładne rozliczenie przychodów i wydatków na kościół. Parafianie jednak w to nie wierzą. — To, co jest w tej książce, a to jaka jest prawda, to dwie różne rzeczy — mówią.
Nikt nie miał o tym wiedzieć
Wszystko wyszło na jaw, gdy do sieci trafił wyciąg z konta parafii opublikowany na Facebooku. „Parafianie Domostawy, obudźcie się, zobaczcie, jak wasz proboszcz zarządza kontem Waszej Parafii, 2 miliony zł przelał na swoje prywatne konto w dniu 05.07, po tym, jak wiedział, że ma odejść na emeryturę” – napisano.s. Konik zapewnia, że tylko on miał dostęp do konta i wyciągów. — Ponieważ odchodziłem, poprosiłem, by zostały wysyłane na adres mailowy parafii. Pierwszy, jaki odebrałem, został opublikowany – opowiada. Sugeruje, że ktoś musiał się włamać do jego skrzynki, bo hasło też miał tylko on.
Domyśla się, kto i w jaki sposób mógł to zrobić i że wszystko ma związek z pomnikiem wołyńskim, który ma stanąć w Domostawie, a któremu proboszcz jest przeciwny. Oskarża też radnego powiatowego z Niska. Ten jednak – wyraźnie zaskoczony – kategorycznie zaprzeczył oskarżeniom.
– Myślę, że z Karolem Wołoszynem pani nie porozmawia. Podejrzewam, że jest to konto fikcyjne zarejestrowane tylko po to, aby ukazała się prawda. Ten ksiądz ma wrogów i zaszedł za skórę wielu ludziom, więc tak naprawdę to może być każdy – kwituje jeden z rozmówców „Gazety”.
Obecnie prokuratura prowadzi dwa postępowania: w sprawie przywłaszczenia mienia znacznej wartości oraz ewentualnego włamania na konto parafialne i upublicznienia operacji bankowych. Ksiądz Stanisław Konik niebawem opuści Domostawę. Czeka na przekazanie parafii nowemu proboszczowi. Emeryturę spędzi w prywatnym domu.
źródło: onet.pl
Dodaj komentarz